W niedzielę 5 czerwca odbył się w Białce nad jeziorem Bialskim drugi w historii "Białka Triatlon". Przed zawodnikami dystans 1/4 IM, czyli: 0,95km pływania, 45km rowerem i 10,55 biegiem. My stawiliśmy się jak na razie tylko jako kibicujący obserwatorzy. Ale jeśli kondycja i treningi dopiszą to być może już w przyszłym roku uda się zrealizować ambitny plan i pojawimy się w dwóch rolach - zarówno kibicujących jak i startujących ;)
Uczucia po imprezie mamy mieszane... Jesteśmy pełni podziwu dla wszystkich uczestników za ich kondycję, wytrwałość i wolę walki. Zwłaszcza rzucała się w oczy płeć piękna - pierwsza pani straciła na pełnym dystansie raptem ok. 23 minuty w stosunku do pierwszego pana, natomiast ostatnia pani była o ok. 22 minuty szybsza od ostatniego pana (dla ciekawskich wyniki TUTAJ). Czujemy jednak pewien niedosyt organizacyjny... Ale po kolei.
"Sercem" imprezy była plaża przy Ośrodku Wypoczynkowym
"Dom Harcerza" - tutaj znajdowała się scena, namioty sponsorów, punkt
wyjścia z wody po przepłynięciu 950m i strefa zmian, czyli miejsce
przesiadki na rowery i odstawienia ich po przejechaniu 45km.
Start
był stosunkowo niedaleko sceny, w miejscu gdzie plaża zaczyna biec
równolegle z ulicą. Komentatorzy widzieli wszystko co dzieje się dookoła oraz byli dobrze słyszalni przez zawodników i publiczność. W momencie gdy pierwsi pływacy docierali na środek jeziora większość kibiców zdążyła już wrócić na molo i zająć strategiczne pozycje do oklaskiwania wychodzących. Dobrze było też stamtąd widać strefę z rowerami i zmagania ze strojem, a w razie potrzeby można było szybko przenieść się oklaskiwać wsiadających na jednoślady.
Przy bramie wjazdowej na teren "Domu Harcerza" zaczynały się dwie pętle części rowerowej. Tutaj albo scenę było już słychać nieco mniej, albo po prostu mniej zwracaliśmy na nią uwagę. Co jakiś czas wśród obserwatorów niósł się pogłos: "to pierwszy ze sztafety" albo "dojeżdża druga pani" albo "ten z dziesięcioboju". Mniej więcej było więc wiadomo co, kto i jak.
Konkurencji w ramach zawodów było bowiem trzy: (1) uczestnicy samodzielnie pokonywali całą trasę, (2) uczestnicy pokonywali dystans sztafetą - jeden płynął, jeden jechał i jeden biegł, oraz (3) uczestnicy dziesięcioboju, którzy pokonywali dystans krótszy. Przy czym: (1) i (2) startowali razem, a (3) nieco później. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie wszyscy zlali się w jeden kolorowy korowód.
Do tej pory wszystko wyglądało świetnie i czuliśmy się naprawdę w sercu zawodów. Jednak w momencie gdy na dobre rozkręciły się biegi dało się już odczuć lekką dezorientację... Zawodnicy po odstawieniu rowerów dobiegali do mety, która znajdowała się już spory kawałek strefy zmian i sceny, mijali ją bokiem i zaraz za nią skręcali na skrzyżowaniu w prawo w las - robili pętelkę z powrotem do skrzyżowania, potem drugą i wracali na metę na finish.
Po przeniesieniu się w okolice mety i skrzyżowania łączność z bazą została totalnie utracona... Brakowało nam komentarzy o dobiegających na metę - które znamy choćby z biegów w Lublinie - wywoływania nazwisk czy miejsc. Nikt dookoła nie wiedział czy dany zawodnik jest ze sztafety, z dziesięcioboju, czy leci całość samodzielnie, czy samodzielni już w ogóle zaczęli dobiegać, czy jeszcze nie... W międzyczasie okazało się, że że zawodnicy pogubili trasę, bo pozrywały się taśmy na drzewach, ktoś sobie skrócił, ktoś wydłużył.
Mieliśmy wrażenie jakby na mecie wszyscy zostali zostawieni samym sobie... Scena sobie, meta sobie, eee tam... Za duża odległość. Ten element można było jakoś inaczej zorganizować, może niekoniecznie z dodatkową sceną ale np. postawić jakiegoś komentatora z mikrofonem i małym głośnikiem dla najbliższej widowni.
Na scenie publiczność zabawiały w tym czasie występy artystów, w większości zespołów ludowych, wiekowo przekrojowo od najmłodszych przedszkolaków do najstarszych emerytów.
Do dekoracji niestety nie mogliśmy zostać. Ale gratulujemy nie tylko zwycięzcom - gratulujemy wszystkim zawodnikom, którzy znaleźli sobie motywację najpierw do wyczerpujących treningów a potem do stawienia się na starcie. Jesteście wielcy! :)
Podsumowując, mimo lekkiego niedosytu dotyczącego organizacji części biegowej i finishu, to jak na imprezę lokalną - i z punktu widzenia obserwatora - wszystko było na bardzo wysokim poziomie. Dopisali zawodnicy, dopisali dopingujący, dopisała nawet pogoda... choć gdyby było trochę chłodniej, to nikt by się nie obraził. Na stoiskach sponsorów obłowiliśmy się w piękne mapy okolic ze szlakami, jeziorami i lokalnymi atrakcjami. Jezioro z kwitnącymi glonami wyglądało bajecznie. Ptaki śpiewały, lasy się zieleniły i już tak sobie myślimy i planujemy - kiedy by tu wrócić z rowerami ;)